Seks (się) sprzedaje.
Oto złota zasada wszystkich osób odpowiedzialnych za reklamy
materiałów budowlanych. I nie tylko, bo przecież od czasów sukcesu Greya
powieści erotyczne mają swoją własną półkę w księgarniach. Ich jakość dobitnie
pokazuje, że o seksie pisać jest trudno. Jak widać, nie tylko autor(k)om
powieści z tej niezbyt wysokiej (acz oznaczonej!) półki.
Największy problem z książką Emily Witt jest taki, że do
końca nie wiadomo, o co w ogóle chodzi. "Seks przyszłości" nie jest
ani subiektywną podróżą autorki w poszukiwaniu nowych doznań, ani próbą w miarę
obiektywnego i całościowego przedstawienia nowych zwyczajów. Autorka bierze pod
lupę pewne wycinki rzeczywistości, problem jednak w tym, że większość z nich
jest mało reprezentatywna. Zaczyna się dobrze - randkami w Internecie. To
faktycznie nowy zwyczaj, jeszcze nie do końca poznany. Trudno powiedzieć, jak
duża część użytkowników korzysta z portali i aplikacji randkowych w
poszukiwaniu przygodnego seksu, jaka - stałego związku. Czym się właściwie
różni szukanie partnera/ki na Tinderze od szukania w klubie? Czy internetowe
znajomości rozwijają się jakoś inaczej? Autorka może nie wyczerpuje tematu, ale
rozdział czyta się z przyjemnością i ciekawością.
Dalej jest tylko gorzej. Kolejne rozdziały opowiadają o
praktykach, które są po prostu dziwne i niszowe. Emily Witt próbuje medytacji
orgazmicznej, odwiedza plan filmowy porno z rodzaju public disgrace (publiczne
upokorzenie), ogląda relacje z kamerek internetowych. O ile randki i kamerki
faktycznie stanowią nowe trendy zmieniające nasze codzienne zwyczaje, o tyle
pierwsze dwa to zdecydowana nisza. Tyle że autorka nie opisuje popularności
kamerek w kontekście zwyczajów seksualnych, ale jako oddzielne zjawisko.
Kobiety, które podgląda w Internecie czasem po prostu pokazują swoje życie.
Najciekawsza byłam rozdziału o poliamorii. Poznałam kilka
osób określających się jako poliamoryści/stki, jednak ich sposób życia pasował
moim zdaniem bardziej do definicji związku otwartego (lub po prostu
utrzymywania niezobowiązujących relacji seksualnych). Interesowało mnie, jak
więc to zjawisko zostanie pokazane w książce: tak samo czy też bliżej "encyklopedycznej"
definicji, która kładzie większy nacisk na więzi emocjonalne i przedstawia poliamorię
raczej jako związek z więcej niż jedną osobą. Z książki niestety dowiedziałam
się niewiele, bo autorka opowiada tylko historię swoich znajomych, którzy
najpierw funkcjonowali jako otwarty związek, później spróbowali trójkąta, ale
się z tego wycofali. Nie ma wiec ani osobistego doświadczenia autorki, ani
szerszego spojrzenia na zjawisko. Ot, anegdotka. Kolega próbował i mówił, że
średnio.
Ostatni rozdział poświęcony jest wizycie autorki na
newage'owym festiwalu Burnin Man. Owszem, jest to ciekawe wydarzenie, ale jak
się ma do tematu książki? Bo jeśli tak, że zjeżdżają się tam wyluzowani ludzie,
aby się bawić i niekiedy nawiązać mniej lub bardziej krótkotrwałe kontakty
seksualne - spokojnie możemy napisać o jakimkolwiek wydarzeniu, festiwalu,
imprezie. Zapewne na Przystanku Woodstock i Open'erze też można przeżyć
przygodę na jedną noc.
A teraz najważniejsze: Emily Witt jest w swojej eksploracji
świata seksu po prostu mało przekonująca. Cóż, ja też bym się zapewne średnio
bawiła na sesji medytacji orgazmicznej, ale książka jest po prostu... trochę
nijaka. Jeśli skuszeni opisem na okładce spodziewacie się szalonych, wyuzdanych
przygód wyzwolonej singielki, to cóż, możecie skończyć lekturę po pierwszym
rozdziale. Nie żeby był szczególnie wyuzdany.
Jaki więc będzie "seks przyszłości"? Ja nadal nie
wiem. Co więcej, chyba średnio mnie to interesuje. Autorkę chyba zresztą też.
Komentarze
Prześlij komentarz