Kiedy otwierasz lodówkę, a tam pojawia się Gabriel Tallent, już wiesz, że nie ma wyboru. Trzeba przeczytać "Moją najdroższą"
chociażby po to, by skonfrontować się z wylewającymi się z każdego
zakątka Internetu entuzjastycznymi opiniami. "Szokująca, poruszająca,
nie dla każdego". Z pewnością chociaż ostatnie jest celne.
Temat bardziej niż obiecujący: toksyczna więź pomiędzy
czternastolatką i ojcem. Julia - używająca pseudonimu Turtle (zakładam, że ma
on znaczenie dla fabuły, szkoda więc, że nie zostało to wykorzystane) nie ma
koleżanek ani kolegów, słabo sobie radzi z czytaniem, rozmawia tylko z ojcem i
dziadkiem. Umie za to strzelać, rzucać nożem, tropić, polować. Te umiejętności,
według taty, jej się w życiu przydadzą. Czytanie mniej. Martin izoluje córkę od
świata, gwałci, a jeśli podejmie ona próbę ucieczki z ich małego świata -
bije.
Brzmi interesująco? No właśnie. Problem w tym, że powieść po
pierwsze nie jest przekonująca, po drugie - na blogach, kanałach na Youtube, w
recenzjach obiecano zdecydowanie za dużo.
Jeśli o powieści Tallenta padają opinie negatywne, zazwyczaj
dotyczą one zbyt dużego ładunku przemocy - fizycznej, psychicznej i seksualnej.
Przypomniałam sobie krótki reportaż Lidii Ostałowskiej (ze zbioru "Bolało
jeszcze bardziej"), który opowiadał podobną historię - był zdecydowanie
bardziej wstrząsający, chociaż to przecież powieść daje większe możliwości -
chociażby przez opisanie najgłębszych uczuć bohaterki. Jeśli chodzi o przemoc,
opisywana w poprzedniej recenzji Justyna Kopińska potrafi być bardziej okrutna
w 10-stronicowym tekście. To oczywiście nie są wady, nie każdy chce być
szokowany. Jeśli jednak w wielu recenzjach i opiniach podkreśla się, że to
wyjątkowo brutalna książka, nie dla każdego, jesteśmy przygotowani na wstrząs.
Mogę więc uspokoić wszystkich, którzy się obawiali sięgnąć po tę lekturę: nie
jest tak strasznie. Przyjemnie też nie, ale do Elfriede Jellinek Tallentowi
daleko.
"Moja najdroższa" porównywana jest często do
wydanej rok wcześniej "Córki króla moczarów" Karen Dionne. Przy czym
porównanie to najczęściej wypada lepiej dla tej pierwszej. Moim zdaniem jest
zupełnie odwrotnie. Historie mają sporo wspólnego: główna bohaterka
"Córki", Helena, wychowuje się w chacie na mokradłach. Ojciec uczy ją
polowania i tropienia, matka zajmuje się domem. Dziewczynka nie myśli w ogóle o
tym, że poza mokradłami istnieje inny świat. Nie wie, że jej matka została jako
nastolatka porwana przez ojca i jedyny powód, dlaczego nie opuściła jeszcze ich
domu, to strach o własne życie. I że jej matką również została wbrew swojej
woli. Gdy Helena uświadamia sobie sytuację, ucieka. Po latach jednak znów
będzie musiała zmierzyć się z ojcem.
Najczęstszym zarzutem wobec powieści Dionne - z
przeczytanych przeze mnie opinii - jest główna bohaterka. Irytująca,
egoistyczna. Czy to właśnie nie czyni jej wiarygodną? Dla małej Heleny chata na
moczarach jest całym światem, chłód i wieczny dystans matki odbiera tak, jak
odebrałoby każde dziecko - jako odrzucenie przez najbliższą osobę. Nic
dziwnego, że częściej staje po stronie ojca, nie zdając sobie sprawy, że jest
on tyranem, gwałcicielem i porywaczem. Metamorfoza Heleny jest uzasadniona i
wiarygodna. Metamorfoza Turtle - w ogóle. Oczywiście stworzenie postaci
nastolatki jest trudne (pewnie tym bardziej dla dorosłego mężczyzny), a
nastolatki współuzależnionej - tym bardziej. Jednak nie tylko bohaterka
"Mojej najdroższej" mnie nie przekonuje. Nie przekonują mnie także
poznani w lesie chłopcy, którzy są jej pierwszym oknem na świat. Ilu nastolatków
wyraża się w tak inteligencki, przepełniony ironicznym dystansem sposób? No
cóż, na pewno jacyś są. Niech będzie. Nie przekonuje mnie również survivalowa
przygoda Turtle i Jacoba. Być może chodziło o wytworzenie pomiędzy nimi więzi? Jeśli
tak, to nie wybrzmiało.
Obie powieści kończy podobny motyw: córki staja do walki ze
swoimi ojcami. Wykorzystują to, czego się od nich nauczyły, by wreszcie
wyzwolić się spod władzy i zyskać wolność. Gra Heleny z Królem Moczarów wypada
moim zdaniem o wiele wiarygodniej niż iście amerykański pojedynek Turtle z
Martinem. Przede wszystkim: motyw. Jako że opis książki zawiera tę informację, nie
zdradzę za wiele, jeśli podkreślę, ze ucieczka Heleny zniszczyła jej ojcu
misternie zaplanowane i poukładane życie. Nie tylko trafił do więzienia, ale
stracił wszystko co miał: żonę, córkę, spokojne z dala od świata. Punkt
kulminacyjny w relacji Turtle i Martina z kolei był dla mnie absurdalny. Nie
chcę ujawniać tajemnic fabuły, zaznaczę
więc tylko, że o ile ruchy Martina zinterpretowałam jako celowe wycofanie, by
nakłonić córkę do powrotu w ich relację i ponownego zamknięcia w dwuosobowym
świecie, o tyle nagłego zwrotu Turtle nie czuję w ogóle. Rysy na jej obrazie
świata zaczęły pojawiać się wcześniej - ale to jeden wieczór i jeden (mocno
radykalny, to prawda) ruch Martina sprawił, że nagle z absolutną pewnością
wyrzekła się wszystkiego, co do tej pory było jej całym życiem.
Chociaż powieść Karen Dionne przemawia do mnie
zdecydowanie bardziej,
przyznaję, że obie są nieźle napisane i warte uwagi.
"Moją najdroższą" warto przeczytać, ale ze sporym dystansem do
wszechobecnych zachwytów.
Komentarze
Prześlij komentarz