Był taki moment, kiedy "Modyfikowany węgiel"
wyskakiwał z dosłownie każdego zakamarka Internetu. Nie do końca wiedziałam, o
czym ten serial i książka w ogóle opowiadają - ale że na pewno jest to coś
fajnego, innego, oryginalnego.
Co się okazało? Fajne - w sumie tak, inne i oryginalne - i
tak, i nie.
Richard Morgan stworzył fascynujący świat, po czym umieścił
średnio ciekawego bohatera i nieciekawą historię. Może "nieciekawa"
to niewłaściwe słowo, bo bynajmniej nie chodzi mi o to, że intryga nie jest
wciągająca. Jest, i to bardzo - cóż, to skomplikowane.
Autor zabiera nas do świata, w którym śmierć nie istnieje.
Oczywiście nie dla każdego. Dla uprzywilejowanych, dla bogatych. Ci nie muszą
martwić się starzeniem i chorobami, mogą po prostu kupić sobie nowe ciało.
Problemem nie jest również nagła śmierć w wypadku czy zabójstwo, bo kogo stać,
ten może zrobić sobie kopię swojej świadomości. Może nawet zakupić ciało osoby,
która straciła do niego prawo w wyniku wyroku. Jednym słowem, technologia nie
rozwiązała palących problemów ludzkości, ale jak zwykle ułatwiła życie tym u
władzy, a utrudniła tym z niższych warstw.
Genialny punkt wyjścia do wielu rozważań. Nie tylko o władzy
i podziałach, ale i o istocie człowieczeństwa: co czyni istotę człowieka, jego
ciało czy świadomość? Czy obca świadomość w ciele kogoś nam bliskiego sprawia,
że ta osoba staje się nam bliska? Czy tylko na poziomie biologicznym? Czy w
ogóle da się odseparować byt duchowy od bytu fizycznego?
Przejdźmy do intrygi i bohatera. Spotkanie z Takeshim
Kovacsem wywołało we mnie poczucie deja vu. Jest to bowiem bohater, o którym
miałam okazję czytać czy też oglądać nie raz: świetnie wyszkolony w elitarnych
jednostkach twardy mężczyzna, który przeżywa ciężką traumę. Dramatyczne
zdarzenie kończy jego świetnie zapowiadającą się karierę, spotykamy go już więc
jako zgorzkniałego, cynicznego renegata. Znamy? Pewnie. Lubimy? Oczywiście.
Zniszczony przez życie bohater dostaje zadanie. W sumie nie wiadomo, dlaczego z
całego wszechświata akurat on, ale cóż - dalej snuje się ponuro po mieście, po
drodze nawiązuje romans i wyświadcza dobry uczynek. Nie chcę psuć zabawy tym
nielicznym, którym nie zdarzyło się czytać książki ani oglądać serialu (chociaż
fabularny twist na koniec to też coś, czego się nie spodziewamy, choć
spodziewamy...), podsumuję więc jednym zdaniem: facet po przejściach kontra
zdegenerowane elity. No cóż, podobno
lubimy te historie, które już znamy.
Podkreślam ponownie, że nie jest to powieść słaba: czyta się
ją dobrze, intryga wciąga. Ale stworzyć takie unwiersum i umieścić w nim starą
jak, nomen omen, świat, fabułę to jak wyjechać na weekend w Tatry i spędzić dwa
dni na oglądaniu w pokoju seriali na Netflixie. Przyjemność niewątpliwie jest,
ale niedosyt pozostaje.
Komentarze
Prześlij komentarz